Podczas procesu kompozytorskiego miałem przed sobą schemat tzw. labiryntu pielgrzyma z katedry w Chartres. Jest to ułożona z płyt droga, która na pierwszy rzut oka wydaje się być skomplikowana i trudna do przejścia. Jednak, gdy ktoś zdecyduje się wejść do labiryntu okazuje się, że mimo wrażenie błądzenia, nie napotka ani jednego rozwidlenia, w związku z tym niechybnie dojdzie do wyjścia.
Starałem sobie wyobrazić ludzi podążających drogą labiryntu pielgrzyma. Co nimi powodowało? Jakie mieli myśli? Co sprawiało, że decydowali się iść wzdłuż niewidzialnych murów, zamiast przejść do środka labiryntu najprostszą drogą?
Mam wrażenie, że tego typu rodzaj wędrówki nie odbywa się w przestrzeni. Celem zaczyna być nie jakiś bliżej nieokreślony punk, ale czynność, podczas której coś zaczyna się zmieniać. Samotne podążanie, nużące, zdawało by się przesadnie monotonne wzdłuż tych krętych dróg zmusza do ciszy… Jest to chwila, w której czas zaczyna jaśnieć.